Tak zwanych negatywnych emocji wszędzie wokół jest mnóstwo. W internecie, telewizji, na ulicach. Dużo złości, gniewu, frustracji, lęku, poczucia bycia niezrozumianym i braku zrozumienia dla innych. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że świat jest zły. Albo, że dzieje się coraz gorzej. Świat nie jest ani dobry, ani zły. Świat po prostu jest i może mieć wiele odcieni zależnie od tego, w jaki sposób będziemy się mu przyglądać. Nie chciałabym nadawać mu jakichś jednoznacznych etykiet, ale kilka ostatnich obserwacji sprowokowało mnie do zastanowienia się nad tym dlaczego tych emocji, zwłaszcza tych które nam szkodzą, jest wokół tak dużo? Skąd biorą się te wszystkie wojenki w sieci, przepychanki, udowadnianie czyje jest na wierzchu i kto ma rację?
Od razu zaznaczę, że nie wierzę w to, żeby przyczyną były tu jakieś czynniki zewnętrzne (ok – pewne warunki mogą być katalizatorem różnych emocji i zachowań, ale raczej nie stoją u ich podstaw). To nie jest tak, że jak poprawi się sytuacja gospodarcza w kraju to ludzie będą milsi. Albo jak dostaną podwyżkę. Może im to na chwilę poprawi humor, ale nie sądzę, żeby mogło się to przełożyć na trwałą zmianę nastawienia do świata. Bo to nastawienie jest w nas. I, poza pewnymi skrajnościami, nie jest ono zależne od okoliczności, wysokości zarobków, tego jaka jest pogoda za oknem i czy się dziś wyspałam (w tym ostatnim przypadku – wierzcie mi, wiem co mówię!).
Klasyczny przykład: Jacek, przygotowując materiały do wpisu o Viktorze Franklu natknął się na artykuł na temat jego życia i działalności. Artykuł nie był kontrowersyjny, nie stawiał jakichś spornych tez, natomiast dość szczegółowo przedstawiał życie i idee Frankla. Niestety komentarze pod nim (oczywiście nie wszystkie) dowodziły bardzo wysokiego poziomu frustracji (żeby nie powiedzieć nienawiści) części czytelników i kompletnego niezrozumienia przekazu. Pytano na przykład, dlaczego artykuł dotyczy Żydów, a nie Polaków. Dyskutowano na temat tego, kto bardziej cierpiał w trakcie wojny i dlaczego nie pisze się tyle o Wołyniu. I czy czasem oby Żydzi nie „zasłużyli” na swój los. No i obowiązkowe rozważania na temat „żydowskiego spisku” i tego, kto rządzi światem…
Kompletne nieporozumienie. Komentarze te zupełnie nie nawiązywały do treści artykułu, nie polemizowały z nim – co mogłoby być przecież zrozumiałe, ale od razu wskazywały na pewien określony „jedyny właściwy” obraz świata. Całość okraszona była mocno gniewem, agresją, pretensjami, niechęcią i lękiem przed jakąkolwiek innością. Co jest przyczyną tego wszystkiego? Oczywiście – w pewnym zakresie możemy przywołać jakieś czynniki społeczne, kulturowe, historyczne itd. One nie są bez znaczenia. Jednak dorastając w podobnych warunkach, otoczeni podobnymi osobami możemy mieć zupełnie inne poglądy. Jeśli spojrzeć głębiej, przyczyna leży gdzie indziej. Z psychologicznego punktu widzenia jest nią nasz umysł i sposób jego działania. Wszyscy mamy ograniczone możliwości poznawcze, więc ułatwiamy sobie myślenie jak się tylko da. Żeby móc żyć, działać, podejmować decyzje i „nie przegrzać sobie zwojów mózgowych”. Stosujemy różne uproszczenia, posługujemy się stereotypami, mamy wybiórczą pamięć i uwagę, które rejestrują to, co jest potwierdzeniem naszego obrazu świata.
Takie zachowania nie są jakąś patologią, to zupełnie normalny i użyteczny mechanizm, który pozwala nam lepiej radzić sobie z przytłaczającą ilością informacji i zrozumieć świat wokół. Nie można w końcu ciągle analizować – przyjemnie jest wiedzieć, jakie się ma poglądy, co się lubi, którzy to są „swoi”, co mam myśleć o jakiejś sprawie, bez konieczności zagłębiania się w nią.
Z drugiej strony, niestety heurystyki, czyli uproszczone metody wnioskowania, często prowadzą do błędów poznawczych. Na czym polegają takie błędy? Na przykład na przypisywaniu określonych cech ludziom na podstawie pierwszego wrażenia albo grupy do której należą; na „zakotwiczeniu” w wybranych, wybiórczych informacjach; na pomijaniu niektórych danych albo ignorowaniu prawdopodobieństwa wystąpienia jakichś zdarzeń. Generalnie, heurystyki powodują, że przestajemy krytycznie i uważnie myśleć i zaczynamy posługiwać się nie do końca sprawnym „autopilotem”.
Pozbyć się tego autopilota nie możemy (poza tym, bywa przydatny), jednak warto zdawać sobie sprawę z tego, kiedy się nim posługujemy, a kiedy trzeba go jednak wyłączyć. Bo jeśli zaufamy mu bezgranicznie to może się skończyć tragicznie. Bardzo ciekawym tego przykładem były historie śmierci najwyższych dostojników III Rzeszy, które opisała Iza z bloga „Pozycje obowiązkowe”. Iza w swoim poście napisała, że po zapadnięciu skazujących wyroków, większość z nich miała głębokie poczucie niesprawiedliwości i wiarę w słuszność swojego postępowania. Część nie przyznawała się do winy. Jestem bez problemu w stanie uwierzyć, że mówili prawdę i rzeczywiście nie rozumieli dlaczego ich skazano. Tak działa ludzki umysł. Uzasadnia nasze decyzje, racjonalizuje wątpliwe zachowania, upraszcza odbiór świata i usprawiedliwia każdą pomyłkę. Dodajmy to tego solidne pranie mózgu, kulturę wspierającą posłuszeństwo i konformizm i voilá. Ekstremalnie wielkie błędy poznawcze w całej okazałości.
Można by sobie pomyśleć, że mówimy tutaj o sytuacjach skrajnych, odbiegających od normy, wyjątkach – że w naszych warunkach nikt by nie uwierzył, że robi dobrze, choć podejmuje działania i decyzje jednoznacznie moralnie złe i to na podstawie wątpliwych, błędnych przesłanek. W końcu kto o zdrowych zmysłach byłby w stanie uwierzyć, że rozwiązaniem jakiegokolwiek problemu jest zabicie wszystkich przedstawicieli jakiegoś narodu? Przecież to absurdalne.
Być może skala podejmowanych przez nas działań i decyzji jest inna, ale mechanizm jest taki sam. Jeśli więc myślisz, że Ciebie to nie dotyczy i że na pewno zachowałbyś się inaczej – to możesz się mylić.
Pomyślmy o mniejszym kalibrze.
Gdy mamy np. określone poglądy polityczne to często opinię o jakimś wydarzeniu, zachowaniu, propozycji czy ustawie formułujemy nie ma podstawie analizy informacji i tego, czy uważamy dane rozwiązanie za sensowne czy nie, tylko na podstawie tego… kto jest jego autorem. Propozycja przedstawiona przez kogoś kogo popieramy ma duże szanse spotkać się z naszym aplauzem i stwierdzeniem, że jest całkiem sensowna. Taki sam projekt przedstawiony przez inną partię jest głupim marnowaniem pieniędzy albo działaniem wbrew interesowi społecznemu i spotyka się z wielkim oburzeniem. Wiem sama po sobie, że muszę specjalnie „wysilić się”, żeby automatycznie nie krytykować propozycji ludzi, których poglądy są inne i żeby zastanowić się rzetelnie nad ich trafnością. Jeśli zadziała autopilot – zanim ta osoba skończy mówić, ja już wiem co o tym sądzę 🙂 Może to być propozycja jakiegoś nielubianego polityka, ale także koleżanki z pracy czy wścibskiego kuzyna.
A może znacie jakieś ciocie albo wujków „dobra rada”? Takich co to zawsze wbiją szpileczkę i będą udowadniać, że mają rację, wiedzą lepiej, umieją więcej. Takie osoby „z życzliwości” krytykują, poprawiają i „tylko wyrażają swoją opinię”. Czy to nie jest podobny mechanizm? Mam pewne wyrobione zdanie, opinię na jakiś temat i jeśli się z nim nie zgadzasz to znaczy, że się mylisz. Co więcej: ja Ci to pokażę/ udowodnię/wymuszę zmianę, nawet jeśli tego nie chcesz. To nie jest życzliwość, tylko błąd poznawczy wskazujący na to, że mam poczucie, że jest jeden prawidłowy obraz świata i każdy musi myśleć tak jak ja.
Pomyślcie o tych wszystkich kąśliwych uwagach, rzucanych niby żartem, docinkach, drwinach, które wywołują poczucie wstydu, winy, odrzucenia. Takich, co to nie można na nie zareagować, bo „to przecież tylko żarty”. Te wszystkie zachowania więcej mówią o ich autorze niż adresacie. To także są działania wynikające z błędów poznawczych, działania nie wprost mające dać odczuć, że nie jestem ok. A nie jestem ok, bo „żartowniś” ma inną koncepcję mojej osoby albo próbuje coś udowodnić. Żarty to oczywiście nic złego, nie zrozumcie mnie źle, ale żart jest żartem tylko wtedy, gdy bawi obie strony.
W każdym z wymienionych wyżej przypadków z błędów w myśleniu i z ograniczeń poznawczych naszego umysłu opisywane osoby nie zdawały sobie sprawy. Właśnie taki stan rzeczy prowadzi do decyzji i zachowań, które w sposób destrukcyjny – na bardzo różnym poziomie – wpływają na inne osoby. Jeśli mamy przekonanie, że to my wiemy lepiej, że „znamy prawdę”, – to już tylko krok od „zmieniania” innych i całego świata – albo przynajmniej do wyrażania niezadowolenia z tego, że nie jest tak, jakbyśmy chcieli. Jeśli jakieś przekonanie tego typu dotyczy ważnej dla nas kwestii dodatkowo pojawiają się silne emocje, które wiele osób prowokują do podejmowania działań. W internecie takie „działania” zwykle nazywa się hejtowaniem. W tzw. realu może to być zarówno obmawianie kogoś za plecami, napastliwe przekonywanie do swoich racji, jak i podejmowanie „szerzej zakrojonych”, często zorganizowanych akcji mających na celu wspieranie jakiejś idei czy wizji świata.
Ten opis może wskazywać na to, że postuluję zamknięcie się w domu i niewyrażanie żadnej opinii na żaden temat. Tak oczywiście nie jest 🙂 Wymiana poglądów i komunikacja jest podstawą uczenia się, a także pozbywania się błędnych założeń dotyczących własnego sposobu myślenia. Konieczna jest tu jednak wzajemna życzliwość i otwartość (ale taka prawdziwa tzn., że naprawdę interesuje mnie co ta druga osoba ma do powiedzenia i mam w sobie gotowość do zmiany). To, co uważam za niebezpieczne to jedynie przekonanie o własnej nieomylności i słuszności własnych poglądów.
Jak się więc tego ustrzec i jak się zorientować kiedy to tylko rozmowa i wymiana myśli, a kiedy już hejtowanie i zdziwienie, że inni mogą nie podzielać naszej opinii??
Gdy sam masz ochotę na skomentowanie czegoś w internecie albo na wdanie się w spór, czy podzielenie się swoją dobrą radą i masz wątpliwości co do własnych intencji albo tego, jak to zostanie odebrane, najpierw:
Powiem szczerze: mi, po takiej analizie, dość często zdarza się wycofać. Nie widzę sensu w krytykowaniu innych (czasem nazywanym „wyrażaniem swojej opinii”) tylko po to, żeby udowodnić swoją rację albo wytknąć czyjś błąd. Zresztą, nawet jeśli mam rację, w taki sposób nic nie osiągnę. Ta osoba nie zmieni się, tylko zdenerwuje.
Co innego, jeśli to rzeczywiście rozmowa (wirtualna czy realna), której podstawą jest wzajemna ciekawość i otwartość. Jeśli jednak nie wiem jak zareaguje dana osoba na mój komentarz, najczęściej posługuję się w miarę neutralnymi pytaniami żeby w ogóle zorientować się, czy jest sens drążyć temat.
Natomiast, gdy sam staniesz się obiektem hejtu (pod postacią niewybrednych uwag, personalnych żartów, krytyki, gdy jesteś adresatem negatywnych emocji) można zastosować metodę Porozumienia bez przemocy o której pisaliśmy w poście o radzeniu sobie ze stresem. Wygląda to tak:
Opisz możliwe obiektywnie to, co się wydarzyło. Nie dodawaj żadnych ozdobników, ani tego co może się stać. Np. „Wujek przedstawił swój pogląd na mój temat”, „Ciocia zadała pytanie o datę ślubu”, „Szef wyraził swoje zdanie na temat wykonanego przez mnie zadania”.
Opisz jak się czujesz. Czy jesteś szczęśliwy, smutny, zadowolony, wściekły. Jakie masz odczucia w ciele? Np. „Czuję niepokój, serce szybko mi bije”, „Jestem zły i niezadowolony”, „Jestem zirytowana i wściekła”.
Jakie twoje potrzeby nie zostały zaspokojone? Np. spokoju, nie wchodzenia w moje życie prywatne, spokojnego spędzenia świąt bez wtrącania się w moje życie, docenienia mojej pracy.
Wykonalna, sformułowana w czasie teraźniejszym, mówiąca o działaniu. Co w tej sytuacji możesz zrobić, na co masz wpływ i co chcesz osiągnąć? Np. uśmiechnąć się i zignorować uwagę; poprosić szefa o sformułowanie konkretnych zmian, jakie masz wprowadzić w przygotowanym opracowaniu; odpowiedzieć pytaniem i zmienić temat; poinformować ciocię o swoich uczuciach i poprosić, by nie pytała więcej o to, kiedy wyjdziesz za mąż.
Dochodzimy w tej sposób do działania, które jest konstruktywne i na które mamy wpływ. Powiększamy przestrzeń między stresowym bodźcem a reakcją, która już nie jest automatyczna, a wybrana przez nas.
Zostać hejterem, krytykantem, moralizatorem i zrzędą można niezauważenie dla samego siebie. Żeby tak się nie stało kluczowa jest praca nad sobą. Ciągłe dążenie do zwiększenia swojej samoświadomości (co myślę? co czuję? czego chcę? dlaczego? dlaczego coś mi przeszkadza, niepokoi, martwi?), krytycyzm wobec własnych myśli i przekonań, nieprzywiązywanie się do własnego obrazu świata i świadomość, że mój sposób myślenia nie jest ani jedyny, ani obiektywny, ani prawdziwy dla innej osoby. Trzeba czasem wyłączyć autopilota i zrobić „przegląd” myśli, odczuwanych emocji, przeżyć, zastanawiając się skąd się wzięły i czy prowadzą nam w dobre miejsce. Czy ich efektem będzie spokój, pogodzenie się z własnymi ograniczeniami, otwartość i ciekawość, czy może lęk, poczucie zagrożenia, agresja albo unikanie konfrontacji, poczucie zagubienia i bycia nierozumianym. To my decydujemy jak się będziemy czuć i co będziemy myśleć. A praca nad sobą jest pierwszym i najważniejszym krokiem jaki możemy zrobić, żeby ulepszyć świat wokół nas.
Takie świadome „myślenie o swoim myśleniu” i podważanie własnego sposobu postrzegania świata nie jest łatwym zadaniem – wymaga to trochę spojrzenia na siebie z zewnątrz. Odłożenia na bok różnych swoich przekonań, opinii i odczuć. Ja też nie zawsze rozumiem jakieś bardzo odległe od moich poglądy, ale staram się zbadać, co może kierować taką osobą, skąd takie sądy się u niej pojawiły, dlaczego tak myśli? Wydaje mi się, że tylko taka perspektywa pozwala wejść w prawdziwy dialog, nie polegający na przerzucaniu się argumentami (albo inwektywami), tylko na wysłuchaniu się, zrozumieniu, nawet jeśli nie akceptujemy podejścia tej drugiej strony. I nie czekajmy aż zacznie ta druga strona. Zacznijmy od siebie.
Asia